To był ludzki dramat, który w Polsce Ludowej miał być przemilczany. Ryszard Siwiec, były żołnierz Armii Krajowej na wieść o inwazji polskich żołnierzy na Czechosłowację w 1968 roku postanowił zaprotestować. Akt protestu przybrał bardzo tragiczną formę. Podczas imprezy dożynkowej na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie, w obecności 100 tysięcy ludzi i polityków postanowił dokonać samospalenia.
CZYTAJ TAKŻE:
- Ludzie, w których może jeszcze tkwi iskierka ludzkości, uczuć ludzkich, opamiętajcie się! Usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie, opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno!
- tak brzmiały jego ostatnie słowa, które znalazły się w testamencie.
Siwiec mieszkał w Przemyślu, a z wykształcenia był filozofem. Po wojnie odmówił pracy w szkolnictwie, nie chcąc uczestniczyć w komunistycznej indoktrynacji młodzieży, podjął pracę jako księgowy, dorabiając hodowlą kur i uprawą ogrodu. Miał pięcioro dzieci.
Po czterech dniach Ryszard Siwiec zmarł wskutek odniesionych ran. Pochowany został w Przemyślu na cmentarzu Zasańskim. Pogrzeb, choć największy w historii Przemyśla, nie stał się manifestacją polityczną. W czasie jego przebiegu agenci Służby Bezpieczeństwa rozpuszczali plotki, jakoby Siwiec był alkoholikiem lub osobą niezrównoważoną psychicznie. Po latach PRL-u można było nieskrępowanie mówić o tamtym dramacie, a co najważniejsze godnie wspominać Ryszarda Siwca i honorować jego odważny i tragiczny czyn.
Komentarze (0)