Próbuję sobie wyobrazić, że budzę się 8 marca, w czasach PRL-u. Wstaję, przecieram oczy, idę wziąć prysznic. Mijam salon, przecieram jeszcze raz oczy - Co jest? Widzę wszystko w sepii!? Brązowe zasłony z frędzlami, w kącie lampa z musztardowym abażurem – oczywiście z frędzlami, pod ścianą rozkładany tapczan, na nim narzuta, z której brzegów wiszą dwa rzędy falban. Nad nim rozpościera się dywan z jeleniami, obszyty – a jakże - frędzlami, ale halo – on jest na ścianie! To na pewno mi się śni. Na płaszczyźnie sąsiadującej z polskim lasem wyszytym na dywanie, jest tapeta z palmami, a w tle morze i zachodzące słońce.
Oryginalne połączenie, nie powiem. Jasnobrązowa meblościanka, z barkiem i kieliszkami za szklaną gablotką, na samym środku stoi jakieś dziwne pudło z guzikami, udekorowane wyszywaną serwetką, na której stoją niebieskie łabędzie ze szkła. W centralnej części pomieszczenia stoi okrągły stolik, na nim biały koronkowy obrus. Obok widzę fotel w brudno-pomarańczową kratę, z bursztynowo brązowymi, lakierowanymi podłokietnikami. Siadam na nim, a raczej padam z niedowierzaniem. Szybko jednak wstaję, bo materiał drapie mnie w odsłonięte partie ciała – wciąż jestem w piżamie. Po raz kolejny pytam się siebie samej – „co jest?!”. Z zamyślenia wybija mnie dźwięk budzika – szukam mojego smartfona, nigdzie go nie ma.
Dobra, mam znalazłam źródło hałasu, jak teraz wyłączyć ten zegar? Ostatecznie wrzucam go pod poduszkę i owijam pierzyną. Muszę znaleźć jakieś ubranie i się stąd wydostać. Otwieram szafę w kolorze bursztynu, uderza we mnie zapach naftaliny, wyciągam brązową spódnicę za kolano i białą bluzkę, buty oxfordki – trochę mnie cisną w palec, ale wytrzymam. Wychodzę. Przed klatką łapie mnie pod rękę jakaś kobieta i krzyczy, żebym się pospieszyła, bo przeze mnie spóźnimy się do pracy! Dobra, idę – poddaję się temu, bo to na pewno mi się śni!
Jadąc tramwajem do pracy, dowiedziałam się, że moja towarzyszka ma na imię Helena, jest bardzo podekscytowana, bo dziś w pracy będzie więcej luzu – okazuje się, że dziś jest Dzień Kobiet. No to świetnie i tak nie wiedziałabym co mam robić.
Weszłyśmy do zakładu pracy, mijają nas mężczyźni z wypiekami na twarzy, kobiety chichoczą po kątach, a ja nie odstępuję Heleny na krok, aż w końcu zatrzymuje się przy jakimś biurku i żegna się ze mną. Widzę maszynę do pisania i stertę papierów, siadam przy biurku, przyglądam się pożółkłym kartkom – wygląda na to, że jestem księgową – coś pamiętam z kursu, dam radę! Podrzucam do śmietnika koleżanki zapełnioną petami popielniczkę (Fuj!) i próbuję się zorientować co mam robić.
Niespełna trzy godziny później – w przerwie śniadaniowej, wszedł na stołówkę potężny mężczyzna w niedopasowanej marynarce i zaprosił wszystkie panie po odbiór i pokwitowanie upominków. Ciekawe co dostaniemy? Może bon do galerii i kwiaty? Ustawiam się w kolejce. Słyszę, jak dziewczyny szepczą, że w innym zakładzie to dostają nawet bombonierki! Nawet? Może chodzi o jakieś drogie trufle skąpane w belgijskiej czekoladzie? No bo przecież nie o zwykłą paczkę czekoladek… Nadchodzi moja kolej, pan ze daje mi goździka i jakiś pakunek – mówi: „Podpis!” – to się podpisałam i poszłam, ten gość coś za mną woła: „Halo, paniusiu, jeszcze tu!”. Wracam, żeby potwierdzić odbiór „masy ciętej towarowej – sztuk - 1” – po naszemu – kwiatka, pan milusiński całuje mnie w rękę po czym odchodzę. Otwieram pakunek – nie wierzę – dali nam rajstopy! Jestem zmieszana i nie wiem co mam o tym myśleć, ale inne panie są zadowolone to i ja się cieszę, bo mimo uczucia niezręczności jakie u mnie wywołały rajstopy od szefa, to atmosfera była niezwykle pogodna. Resztę dnia roboczego spędziłam na przepisywaniu czegoś na maszynie, narobiłam mnóstwo błędów, bo ktoś zamienił miejscami literki Z i Y – no niezły żart mi zrobili, naprawdę, boki zrywać…
Punkt 15 wychodzę z pracy, słyszę muzykę, więc podążam w jej stronę. W centrum miasta młody chłopiec na scenie śpiewał piosenkę z okazji dzisiejszego święta. W tłumie wypatrzyła mnie Helena, której towarzyszyły inne znane mi już z pracy twarze dziewcząt. Wzięła mnie za rękę i poszłyśmy na lampkę wina. Spędziłam niezwykle miły wieczór, z kobietami o poglądach zupełnie innych niż moje, ale czy były one mniej szczęśliwe ode mnie? Nie sądzę. To był wyczerpujący dzień. Wróciłam do mieszkania, w którym się obudziłam. Zasnęłam niemalże od razu. Obudził mnie zapach świeżo zaparzonej kawy i jajecznicy – to mój mężczyzna przygotował mi śniadanie. Jak dobrze obudzić się w swoim łóżku. Na biurku dostrzegam goździka w wysokiej szklance z wodą. Uśmiecham się na ten widok. To będzie dobry dzień.
ZOBACZ TEŻ: Ewa Krawczyk opowiada o pierwszej randce z Krzysztofem Krawczykiem
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.