Zanim sprawa proboszcza z Tylawy trafiła w 2001 roku do prokuratury, jedna z kobiet, która nagrała rozmowy Michała M. z pokrzywdzonymi dziewczynami, zaniosła materiał dźwiękowy do Józefa Michalika, ówczesnego arcybiskupa przemyskiego. Tam usłyszała, że zarzuty kierowane w stronę duchownego to kłamstwa i skierował kobietę do Prokuratury Rejonowej w Krośnie, którą w owym czasie kierował Stanisław Piotrowicz. Sprawę umorzono.
CZYTAJ TAKŻE:
Co słychać na Podkarpaciu?
Przełom w sprawie księdza M. nadszedł w 2004 roku. Po odwołaniach prokuratura zdecydowała się powrócić do sprawy. 25 czerwca 2004 roku Sąd Rejonowy w Krośnie uznał księdza winnym molestowania sześciu dziewczynek. Wkładał im ręce do majtek, dotykał krocza, całował, wkładał dzieciom palce do pochwy, wkładał ręce pod bluzki i dotykał piersi. 65-letni wówczas Michał M. został skazany na 2 lata więzienia z zawieszeniem na 5 lat. Miał też 8-letni zakaz wykonywania zawodu nauczycielskiego. Nie było odwołania od wyroku. Michał M. nigdy też nie przekroczył progów więzienia.
W 2005 roku ksiądz-pedofil opuścił parafię. Rok przed wydaniem wyroku został pozbawiony funkcji proboszcza. Od tamtego czasu, pomimo prawomocnego wyroku sądu, Michał M. odprawiał msze w Dukli (do końca 2011 roku), mszę w rodzinnym Zborowie, prowadził różaniec na antenie Radia Maryja oraz zasiadał w brzozowskiej kapitule kolegialnej. O stosowne instrukcję do Stolicy Apostolskiej zwrócił się Adam Szal, aktualny arcybiskup metropolita przemyski. Dopiero po 16-latach sprawa trafiła do papieskich rąk. Franciszek zakazał 81-letniemu już księdzu publicznego odprawiania mszy.
Jeszcze w 2013 roku w tygodniku „wSieci” ukazała się rozmowa z abp. Józefem Michalikiem, który twierdził, że sprawa księdza z Tylawy była - mówiąc kolokwialnie - ustawiona. Według byłego arcybiskupa przemyskiego chodziło o spór pomiędzy katolickim i greckokatolickim księdzem, który dotyczył kaplicy.
Wątek kardynała Dziwisza
Reportaż "Don Stanislao. Druga twarz kardynała Dziwisza", który światło dzienne ujrzał w poniedziałek 9 listopada w programie „Czarno na białym” na antenie TVN24, przedstawiał obraz kardynała Stanisława Dziwisza, przyjaciela i osobistego sekretarza Jana Pawła II, jako „szarą eminencja Kościoła, która potrafi zadbać o - specyficznie rozumiany - interes Kościoła”.
CZYTAJ TAKŻE:
Posłanka krytykuje kolbuszowskiego starostę - Gdyby głupota umiała fruwać, to unosiłby się pan jak gołębica
W materiale przygotowanym przez dziennikarzy TVN24, znajdziemy wiele wątków związanych z molestowaniem dzieci przez księży, o których kardynał miał rzekomo wiedzę, lecz postanowił „oszczędnie dysponować prawdą” – jak w reportażu stwierdził jeden z rozmówców autora, publicysta Tomasz Terlikowski. Zaznaczmy, że nie chodzi tylko i wyłącznie o polskich księży.
- Kiedy mowa o skandalach wykorzystywania seksualnego w Kościele - czy to Meksyk, Stany Zjednoczone, Irlandia, Austria, Chile, Brazylia, Argentyna czy Francja - wszystkie drogi prowadzą do Dziwisza. Nie twierdzę, że on sam dopuszczał się wykorzystywania, nie mam takiej wiedzy i nie wydaje mi się to możliwe, ale kiedy mowa o tuszowaniu tych skandali, to Dziwisz niemal zawsze pojawia się w tych aktach.
- tłumaczy pisarz Frederic Martel, jeden z bohaterów reportażu.
Wątków jest wiele. Pojawia się m.in. sprawa zakonu Legionistów Chrystusa, gdzie pomiędzy 1941 a 2019 rokiem 175 nieletnich było wykorzystywanych seksualnie przez co najmniej 33 członków zakonu. 60 ofiar krzywdził sam założyciel zakonu Marcial Maciel.
W reportażu pojawia się wiele zarzutów, jakoby kardynał Dziwisz chciał ukryć pedofilie w kościele i chronić księży, którzy dopuszczają się molestowania. Tak miało być również w przypadku księdza Michała M. Dziennikarze dotarli do duchownego, który zgłaszał tę sprawę do Watykanu w czasie kiedy przebywał tam Stanisław Dziwisz.
Według relacji duchownego, o całej sprawie został wówczas poinformowany arcybiskup Józef Życińskiego, który miał ją przekazać bezpośrednio do kardynała Dziwisza. Sprawę ostatecznie „wyciszono” i gdyby nie zapał kobiety, która nagrała rozmowy księdza z poszkodowanymi dziewczynkami, mógłby on pozostać bezkarnym do dnia dzisiejszego, niszcząc tym samym psychikę i dzieciństwo innym osobom.
- Dziwisz tam stopował. Wie pan, to delikatna sprawa, bo ja nie wiedziałem, co zrobić z tą Tylawą, radziłem się Życińskiego. On powiedział: "daj to do Sekretariatu Stanu, a ja pojadę i się tym zajmę (…) Ksiądz z Sekretariatu Stanu, który pewnie trząsł portkami przed Dziwiszem, bardzo mi odradzał: "Niech ksiądz tu tego nie składa, to nie księdza sprawa, co ksiądz się będzie mieszał do tego". Więc on mi dobrze radził. No i potem Życiński ledwie przyjechał, zadzwonił do niego Dziwisz, żeby przyszedł i tam go opieprzył. Przepraszałem go za taką sytuację, a on mówi: "jestem przyzwyczajony".
- relacjonuje anonimowy ksiądz w rozmowie z Marcinem Gutowskim.
rafal.bolanowski@korso.pl