Tu i teraz, po co myśleć o przyszłości, chociaż najmłodsi powinni w świat rywalizacji sportowej wchodzić stopniowo. W Polsce jednak dominuje idea, żeby "napierać" i co tam, że maluch ma na przykład 11 lat. Niech biega choćby 21 kilometrów, albo przez 4 dni z rzędu po 10 kilometrów. I to pod okiem osoby wydaje się, że wykształconej jeśli chodzi o kwestie sportowe - tak znam taki przypadek z lokalnego podwórka. Nie jest ważny aparat ruchu, który dostaje potężne obciążenie. Drugi przykład: wystarczył jeden wpis na Facebooku, gdzie wyraziłem swoją opinię na temat długości biegu dla 7-latków podczas lokalnych zawodów sportowych (wynosił 400 metrów). Taki sam zamysł: troska o aparat ruchu, ale co tam, zaraz dostałem się pod pręgierz i tak: "przecież bez problemu biegają taki dystans", "my grając za młodu w piłkę przebiegaliśmy znacznie więcej", i tak dalej. Owszem, biegaliśmy i nigdzie nie napisałem, że dzieciaki nie dadzą rady. Tylko co dalej: zaczynają rosnąć, pojawią się problemy zdrowotne. Oczywiście nie można generalizować, czy też straszyć, ale najlepiej jest zachować zdrowy rozsądek. Sprawdzając biegi dla dzieci w wieku 7-8 lat w różnych miejscach w Polsce najczęściej mamy krótkie dystanse do 200 metrów, ale chyba ktoś woli być oryginalny, bo nawet na zawodach w ramach programu Lekkoatletyka Dla Każdego dzieci z rocznika 2008 i młodsi (najmłodszy 2010 rok) biegały... 300 metrów.
Oczywiście niektórzy trenerzy i "mądre" związkowe głowy żyją oderwani od rzeczywistości. Bałagan jeśli chodzi o szkolenie najmłodszych w lekkiej atletyce jest ogromny. Jest taki program Lekkoatletyka Dla Każdego. Fajna sprawa. Publiczne pieniądze oraz te od sponsorów inicjatywy trafiają do wielu ośrodków w kraju, także tam gdzie nie ma odpowiedniej bazy (jak na przykład w Tarnobrzegu, gdzie od kilkunastu lat nie można się doczekać na stadion z bieżnią lekkoatletyczną, o hali na zimowe treningi nawet nie wspominam, ale to temat na osobną dyskusję). Tylko co z tego, jak działacze-seniorzy (tak ich nazwę) grabią pod siebie: tam można komuś zabrać, a przerzucić tutaj. O ile w przypadku dzieci z klas I-III szkół podstawowych mówi się o zabawie przez sport, tak od IV-VI rusza machina zawodów i liczą się wyniki oraz jak największy stan osobowy. Program ma dostarczyć do kadr wojewódzkich zawodników, a upowszechnianie sportu to tylko piękne hasło. Tylko gdzie jest szkolenie klubowe? Idziemy dalej: starty, starty, treningi - często pod okiem niezbyt dobrze wykwalifikowanych trenerów i zanim zawodnik dojdzie do wieku seniorskiego to już rezygnuje ze sportu. Ile takich talentów zostało zmarnowanych. Następny problem: szkoleniowcy. Młody trener nie dosyć że ma "pod górę", bo łączy uczestnictwo w programie ze swoją pracą zawodową to potem ma małe szanse na awans. Dlaczego? Wystarczy spojrzeć kto jeździ na wielki zawody, lepiej wysłać armię działaczy, po co dać szansę młodym (SKANDALICZNE ZACHOWANIE PZLA WOBEC JOANNY JÓŹWIK). W końcu szefowie wojewódzkich związków trzymają władzę, bo to oni zdecydują kto będzie szefem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki.
Już nie będę się pastwił nad "królową sportu". Tak samo dzieje się w kolarstwie, kiedy ktoś wpada na genialny pomysł: niech dziecko jeździ na rowerze 10-12 kilometrów, pokonuje podjazdy - przecież ma już 7 lat. Kiedy podałem taki przykład Mariuszowi Witeckiemu, byłemu kolarzowi, a obecnie szefowi grupy Voster ATS Team Stalowa Wola ten złapał się za głowę i powiedział: - Przecież to jest głupota. Dziecko musi mieć stopniowany wysiłek.
Wiele złego robi też nadgorliwość rodziców. O wyczynach rozkrzyczanych rodziców na meczach piłki nożnej u dzieci już wiele zostało powiedziane, dlatego skupię się na czymś innym. Rola rodziców jest ważna, bo to oni muszą pokazać aktywność fizyczną jako coś fajnego. Chwała za to każdemu kto tak postępuje. Nie można się zdziwić wtedy, kiedy nasza pociecha woli siedzieć przed telewizorem, albo wcina niezbyt zdrowe rzeczy, skoro sami dajemy taki przykład. Bądźmy bohaterami dla naszych dzieci.
I teraz dochodzimy do najważniejszego: rywalizacja u najmłodszych w jakiejkolwiek dyscyplinie sportowej ma być na tym etapie tylko elementem szkolenia, a nie celem samym w sobie. Z utalentowanego juniora największa pociecha jest wtedy kiedy odnosi sukcesy, ale już w seniorskim sporcie. Tego u nas brakuje i nie zmienią tego programy Pro Junior System, narzucanie ilości młodzieżowców w pierwszej jedenastce. Polski Związek Piłki Nożnej woli dalej brnąć w "ślepą uliczkę" zamiast tworzyć spójny system szkolenia, który musi się zaczynać na wykształconych trenerach i wspólnej pracy z samorządami i resortem sportu nad infrastrukturą. To tylko ułamek problemów: treningi o wszystkim i o niczym, kiepska sprawność fizyczna u najmłodszych, mniejsze zainteresowanie sportem, ruchem, aktywnością fizyczną (w końcu prościej jest siedzieć przed komputerem), technika a taktyka w grach zespołowych, pieniądze, a raczej ich brak. Ale będzie jeszcze czas o tym napisać.