reklama

41 lat od zamachu na Jana Pawła II. Kardynał Stanisław Dziwisz wspomina tamten dzień [WIDEO]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: screen/youtube

41 lat od zamachu na Jana Pawła II. Kardynał Stanisław Dziwisz wspomina tamten dzień [WIDEO] - Zdjęcie główne

foto screen/youtube

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Historia Dokładnie 13 maja 1981 roku o godzinie17.19 na Placu Świętego Piotra dwa strzały Ali Ağcy poważnie raniły papieża Jana Pawła II. Polak osunął się w ramiona swojego sekretarza. Karolina Zając spotkała się w sanktuarium na krakowskich Białych Morzach z kardynałem Stanisławem Dziwiszem, aby wspólnie jeszcze raz przypomnieć dzień, w którym "jedna ręka strzelała, a druga prowadziła kulę". Sprawą zamachu zajmowała się we Włoszech parlamentarna komisja badająca działalność służb byłego bloku wschodniego w tym kraju. W raporcie komisja stwierdziła, że bułgarskie służby wynajmując Agcę działały na polecenie radzieckiego wywiadu wojskowego.
reklama

Księże Kardynale, spotykamy się dokładnie w rocznicę wydarzenia, które zatrzymało cały świat. Ksiądz Kardynał był wtedy w centrum tego, co się działo. Stał Ksiądz za plecami papieża Jana Pawła II, gdy 13 maja 1981 roku na placu św. Piotra padły strzały. Jakie myśli, wspomnienia, może dźwięki lub konkretne obrazy powracają w tym dniu do Księdza Kardynała?

Obraz placu św. Piotra, a przede wszystkim moment zamachu głęboko zapisał się w mojej pamięci, a przede wszystkim w moich nerwach. Ja słyszę te wystrzały. Słyszę reakcje placu. I te pierwsze momenty, gdy trzeba była ratować umierającego papieża, bo przecież został przeszyty kulą i właściwie ta śmierć mogła przyjść już na placu św. Piotra. Poza tym nie wiedzieliśmy, co dalej i czy nie ma kolejnego zamachowca. Dzięki policji watykańskiej natychmiast opuściliśmy plac i przenieśliśmy się do karetki. Nie było nawet lekarza w tym momencie, ponieważ nikt nie przypuszczał, że coś podobnego może się wydarzyć w tym miejscu. Dla mnie ten wypadek to jest męczeństwo. Papież został postrzelony na placu św. Piotra i, można powiedzieć, przelał krew na służbie. Był przecież na spotkaniu z ludźmi... Z placu, zmieniając samochód, udaliśmy się do szpitala Gemelli. Dlaczego tam? Ponieważ była to klinika wyposażona w możliwość ratowania (życia – przyp. red.), także i papieża. Wcześniej lekarz pytał Ojca Świętego: „A jeśli byłaby konieczność leczenia szpitalnego?", bo wcześniej papieże nigdy nie udawali się do szpitala. Papież odpowiedział: „Jeśli będzie potrzeba, dlaczego nie". Takie myśli się pojawiały, ale nikt nie przypuszczał, przynajmniej nie ja, że coś podobnego może się wydarzyć.

Zobacz materiał video

 

 Czyli do Domu Papieskiego nie docierały głosy, że życie Ojca Świętego, następcy św. Piotra, może być w jakiś sposób zagrożone?

Papież był zagrożeniem dla komunizmu. Dlaczego? Już tu w Polsce, a później jako papież, mówił o prawach człowieka. Prawie do wolności, prawie do wolności słowa, do wyznawania swojej religii, prawach narodów do samostanowienia. Głoszenie tych wszystkich praw komuniści, marksiści uznawali za niebezpieczne dla systemu. Dlatego chcieli tego papieża, który wg nich był niebezpieczny, fizycznie zniszczyć. No i porwali się na to, żeby go po prostu zabić. Do dziś nie wiemy dokładnie, kto ostatecznie był tym, który zadecydował o fizycznym wyeliminowaniu Ojca Świętego. Jadąc do kliniki Gemelli, Ojciec Święty na początku miał jeszcze świadomość. Ta świadomość słabła, ale byłem przy nim w karetce i słyszałem, jak się modlił. Mogłem także usłyszeć intencję tej modlitwy. Nie pytał, kto strzelał do niego. Nie był tym zainteresowany. Modlił się, aby ta jego ofiara oraz cierpienie przyczyniły się dla dobra Kościoła oraz społeczeństw. Zwłaszcza, że w tym czasie była walka o życie nienarodzonych. Tego samego dnia wieczorem miało się odbyć w innej części Rzymu wielkie spotkanie zwolenników aborcji. Wszystkie okoliczności tego zamachu były bardzo przykre.

Co działo później, kiedy dotarliście do szpitala?

Gdy papież przyjechał do polikliniki Gemelli był już nieprzytomny i tam trzeba było walczyć o jego życia. Pamiętam, że od razu z karetki chcieli zabrać go do specjalnie przygotowanego pokoju. Powiedziałem im: „Patrzcie. Papież jest umierający. Natychmiast na salę operacyjną!". I rzeczywiście został tam przewieziony, a lekarze rozpoczęli walkę o jego życie. Ta walka trwała długi, długi czas. Były momenty głębokiego załamania się jego życia. Nie zdrowia, ale życia. Dr Buzzonetti, lekarz papieża, przyszedł do mnie i powiedział: „Trzeba udzielić Ojcu Świętemu namaszczenia chorych. Zaledwie odczuwalne jest bicie serca, ciśnienie spada. Jest moment bardzo krytyczny...". Dla papieża była krew przygotowana, ale się nie przyjęła. Dramat, ale znaleźli się jednak lekarze, którzy bezpośrednio oddali własną krew i to ona właściwie zachowała przy życiu Ojca Świętego.

 Wiem, że to trudne pytanie, ale co czuł Ksiądz Kardynał, gdy dr Buzzonetti powiedział, że trzeba udzielić sakramentu namaszczenia chorych? To oznaczało, że życie jest zagrożone i szanse na wyzdrowienie są niewielkie. Co czuł wówczas ks. Stanisław Dziwisz, udzielając namaszczenia chorych Janowi Pawłowi II, a potem siedząc ponad pięć godzin pod salą operacyjną czekając na wynik zabiegu?

Udzielałem tego sakramentu, kiedy papież leżał na stole operacyjnym. Na ten moment lekarze wstrzymali się ze swoją pracą. Modliliśmy się i mieliśmy ufność, że papież nie umrze. Ta ufność nie była jednak pewnością. Głęboko to wszystko przeżywaliśmy i nie wiedzieliśmy, co będzie dalej i czy to już jest koniec papiestwa Jana Pawła II? Zwłaszcza, że było radio, które podało, że papież zmarł. Przyszli politycy, przyszli inni ludzie... Czekali na to, co będzie dalej. Każdy moment był dla nich nadzieją, ale równocześnie byli też tacy, którzy czekali na to „wydarzenie", które zatrzymało cały świat w napięciu. Przez te pięć i pół godziny niewątpliwie myśmy byli tam... W ogóle było takie zamieszanie, że kto chciał wejść na salę operacyjną to wchodził. Więc staliśmy... Największa przykrość s. Tobiany, która tam ze mną była, i moja to, że byli ludzie, którzy czekali na jego śmierć. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że są tacy i to był wielki ból. Na ogół jednak to była wielka miłość, wielka troska, aby ten papież, który już się zapisał jako wyjątkowy, przeżył. Żeby został przy życiu.

W końcu zakończyła się operacja, która się powiodła. Jak wyglądały te pierwsze chwile, pierwsze dni w szpitalu po zamachu? Czy Ojciec Święty coś mówił?

 Operacja się udała, ale były dalsze obawy o jego życie, ponieważ zabieg był bardzo poważny. Któryś z lekarzy mówił: „Po takim wypadku rzadko się zdarza, żeby uratować życie człowieka". Przecież oni kroili, podobno bardzo dużo, metrami wnętrzności papieża. Przecież on nie był przygotowany na operację. Ta kula nie tylko zraniła, spowodowała duże zniszczenia. Oni wszystko musieli wyrównać, zszyć, no i zabezpieczyć. Także po udanej operacji, zrobili to, co należy, ale obawa była dalej. Papież dopiero odzyskał przytomność dopiero na drugi dzień rano. Pierwsze pytał, czyśmy odmówili kompletę, a ta kompleta była dzień wcześniej. Oczywiście, choć robili wszystko, żeby nie cierpiał, był bardzo cierpiący. Pozostawał w stanie zagrożenia kilka dni. Lekarze byli nadzwyczajni. Pielęgniarki też. Otoczyli go opieką jak tylko mogli. Potem próbowali także poprosić różnych specjalistów. Przypomnę tu jeszcze jeden fakt. Papież nie tylko został przestrzelony na wylot, ale został też postrzelony w rękę i w palec. Pamiętam jak lekarze, jeden do drugiego mówili: „No to trzeba ten palec jakoś zabezpieczyć", a główny chirurg na to: „Zostawmy palec. Starajmy się o życie papieża". Owinęli, zabandażowali, zostawili i gdy papież już przyszedł do siebie, po kilkunastu dniach, mówią: „To musimy zobaczyć, co z tym palcem". Jak odwinęli te bandaże okazało się, że palec sam się jakoś uzdrowił. Także mógł nim dalej ruszać. Uważam, że to nawet była łaska., że nawet ta ręka i ten palec same jakoś się zrosły.

Mówił Ksiądz Kardynał o tym, że cały plac zaczął się modlić, ale modlił się też cały świat, między innymi pod szpitalem. Modlił się też Kraków. Studenci zorganizowali Biały Marsz. Czy te informacje dotarły potem do Ojca Świętego? Jak on na to reagował, na ten taki niezwykły modlitewny szturm do nieba, który wtedy zjednoczył wszystkich?

Niewątpliwie wtedy kiedy papież już miał pełną świadomość, myśmy go informowali. Było to umocnienie dla niego. Przecież znał doskonale „Dzieje Apostolskie", gdy Piotr był w więzieniu to wszyscy się modlili za niego. Tutaj Piotr jest umierający i świat się modli. On wierzył w siłę modlitwy. Wiedział, jaka jest reakcja narodu polskiego. Opowiadaliśmy mu również o reakcji na placu św. Piotra po zamachu i o obrazie Matki Bożej na jego tronie. Papieża trafił do szpitala, a ktoś wystawił obraz Matki Bożej na jego miejsce. Ta modlitwa u ludzi była taka żarliwa. Myśmy w tym wszystkim uczestniczyli. Gdy ogłoszono, że papież żyje, że jest już poza tym niebezpieczeństwem śmierci, ludzie jakoś się uspokoili, wyciszyli się.

To wydarzenie z 13 maja splata się z innym ważnym wydarzeniem dla polskiego Kościoła. W tym samym czasie umiera ks. kard. Stefan Wyszyński, prymas Polski. Mówi się często, że kiedy dowiedział się o tym, że Ojciec Święty walczy o życie, on z kolei kurczowo złapał się życia, żeby doczekać tego momentu, kiedy będzie miał pewność, że Jan Paweł II przeżyje. Czy oni ze sobą rozmawiali? Jak ta relacja dwóch cierpiących hierarchów, ale też przyjaciół wyglądała?

To było na kilka dni przed śmiercią kard. Wyszyńskiego. Ojciec Święty przecież był parę dni po zamachu. Wyszyński umierający, ale jakoś chcieli jeszcze nawiązać kontakt ze sobą. W tych czasach nie było przecież komórek, nie było łatwo przygotować telefony, żeby mogli przez porozmawiać. Pamiętam dobrze tę rozmowę. Papież prosił kard. Wyszyńskiego o błogosławieństwo i te słowa od niego, że błogosławi jego usta, jego ręce, że dziękuje mu za wszystko, co zrobił dla Polski, dla Ojczyzny. Prymas również zwrócił się do Ojca Świętego: „I Ty mi pobłogosław". Zdawał sobie sprawę, że to błogosławieństwo na drogę do wieczności. Ta ostatnia rozmowa ludzi, którzy się ogromnie szanowali, miłowali, była wstrząsająca. Przejmująca. I to zostało zapisane. Oczywiście nienagrane, bo nie było jeszcze wtedy możliwości nagrania, ale to, co słyszeliśmy, staraliśmy się dokładnie zachować w pamięci, no i przekazać.

Mówiliśmy o tym, że 13 maja to wspomnienie Matki Bożej Fatimskiej. Kiedy Ojciec Święty pierwszy raz w rozmowie połączył te fakty: zamachu na jego życie, wspomnienia Matki Bożej z trzecią tajemnicą fatimską?

 Ojciec Święty wcześniej znał Objawienia fatimskie, ale nie miał jakichś szczególnych odniesień do nich, jakiegoś szczególnego nabożeństwa. Gdy przyszedł do siebie, wspomniał, że te objawienia wypadały również 13 maja i że to była rocznica Objawień. No i chciał się zapoznać z treścią, zwłaszcza trzeciej tajemnicy. Wtedy poprosił, żeby mu je przyniesiono, żeby mógł sobie przeczytać. Te Objawienia do dziś dnia są przechowywane w Kongregacji Doktryny Wiary. Połączył to. Prośbę Matki Bożej, aby oddać, konsekrować Rosję Niepokalanemu Sercu Maryi. Poprzedni papieże znali te objawienia. Również trzeci sekret, ale uważali może, że jeszcze nie nadszedł czas, by wykonać to, czego Matka Boża Fatimska żądała. Matka Boża żądała, aby biskupi z całego świata wspólnie z papieżem konsekrowali Rosję Niepokalanemu Sercu Maryi. W tym objawieniu była ukazana biała figura, która zostaje postrzelona, zabita, na placu św. Piotra. Jan Paweł II nie mówił, że odnosi to do siebie, ale na przykład kard. Ratzinger twierdził, że Objawienie opisuje właśnie ten zamach. Chyba właśnie wtedy papież, znając te kraje pod reżimem komunistycznym, pomyślał, że trzeba dokonać tego, czego żądała Matka Boża. Dlatego dokonał tego osobiście, chociaż uroczystości nie mogły odbyć się w pierwotnym terminie ze względu na nawrót choroby.

 Nie miał wątpliwości, że to Ona prowadziła tę kulę.

 Powiedział tak: „Ktoś inny poprowadził tę kulę tak, że ja żyję". Kiedyś, w innym miejscu, zwłaszcza, gdy pierwszy raz zszedł do grobów w Watykanie, wspominał: „No mogłem tu już żyć, tu być pochowany, ale Opatrzność pokierowała inaczej, żebym dalej służył Kościołowi".

 Ta kula, która ugodziła Jana Pawła II, przeszyła go na wylot, teraz znajduje się w Fatimie.

 Ojciec Święty uważał, że trzeba, aby pojechał do Fatimy, odbył pielgrzymkę dziękczynną, żeby podziękować Matce Bożej za uratowanie go od śmierci, ale również z tą nadzieją, że spełni się obietnica Matki Najświętszej. A były już znaki, że coś się zmienia. Gdy tam pojechał w pierwszą rocznicę, zostawił jako wotum tę kulę, która się znalazła po zamachu na placu św. Piotra. Drugiej niestety nie odnaleziono.

Do pierwszej audiencji generalnej na placu św. Piotra od tego feralnego 13 maja trochę czasu minęło. Czy, kiedy mieliście ponownie wyjechać na ten plac, aby modlić się z wiernymi Ojciec Święty tak zwyczajnie, po ludzku się bał? Czy Wy, jako jego najbliższe otoczenie, po prostu baliście się o jego życie? O to, że może się to powtórzyć?

 Muszę powiedzieć, że myśmy się bali - otoczenie. Jak wyjechać na ten plac, który był świadkiem tego zamachu? I jedynym, który nie miał żadnych wątpliwości, był papież. Mówił: „Jedziemy na plac św. Piotra, tak jak zawsze". Pamiętam, to było w październiku. Nasza obawa ogromna, jak on zareaguje? Jak ludzie zareagują? Zareagowali wielkim entuzjazmem i właściwie ci, którzy przybyli, ten plac wypełniony razem z papieżem, zaowocował wielką nadzieją na przyszłość. Entuzjazmem i odwagą. Podkreślił tu swoim zachowaniem wielka odwagę. Myślę, że te słowa: „Nie bójcie się" tu też miały zastosowanie - w stosunku do siebie samego.

 Mówił Ksiądz Kardynał o tym, że Ojciec Święty wybaczył zamachowcy jeszcze w drodze do szpitala, nawet nie wiedząc, kto to jest. Jednak, kiedy spotkali się w więzieniu i nigdy później sam Ali Ağca nie poprosił o wybaczenie. Pytał za to: „Dlaczego żyjesz?". Czy to powracało do Jana Pawła II? Podobnie jak również ten brak prośby o wybaczenie? Były rozmowy w Domu Papieskim na ten temat?

 Byłem w tej celi. Ktoś tam musiał być, więc ja i jeden z szefów ochrony weszliśmy do środka i,  stojąc z boku, słyszeliśmy całą rozmowę. On nie był zainteresowany tym, że papież żyje. On był zainteresowany tym, że on żyje, mimo iż on wykonał dobrą robotę. Interesował się tym, bo dowiedział się, skąd to do dziś nie wiem, o sekrecie fatimskim i dopytywał się o niego, łączył to. „Ja zrobiłem wszystko [co trzeba – przyp. red.], a on żyje... To znaczy, że są wyższe siły, które papieża zachowały przy życiu". Nie słyszałem natomiast ani słowa, że przeprasza. Papież był, widziałem jego twarz, bardzo przyjacielski. Traktował Ağcę nawet z pewną miłością. Z drugiej strony nie było widać jakiejś skruchy, wyrzutów. Nie widać było tego.

Księże Kardynale, jesteśmy się w Sanktuarium św. Jana Pawła II. Obok nas znajduje się sutanna, którą tego dnia Ojciec Święty miał na sobie. Jakie emocje pojawiają się, kiedy Eminencja na nią dzisiaj patrzy? Ksiądz Kardynał stał przecież za Ojciec Świętym. On osunął się prosto w Księdza ramiona.

 Niewątpliwie to jest świadek tego zamachu. On ją miał na sobie. Przecież ta krew to jest jego krew. Męczeńska krew wylana na placu św. Piotra. Oczywiście zmieniła kolor, bo minęły już lata, ale ślady zamachu są tak wyraźne, że robią wrażenie na wszystkich ludziach, którzy tu przychodzą. W jakiś sposób wchodzą w tę trudną historię Stolicy Apostolskiej i papiestwa. Nie widać dokładnie miejsca przeszycia, ale ono na tej sutannie jest. Nie ma pasu, bo miał na sobie jeszcze papieski pas. Też był przebity kulą i znajduje się teraz na Jasnej Górze jako wotum dla Matki Bożej. Zresztą sam Jan Paweł II go tam zwiózł. To są autentyczni świadkowie. Ten pas, ta sutanna i ta kula.

 Czy zastanawiał się Ksiądz Kardynał kiedyś nad tym, co by się stało, gdyby tego 13 maja Ojciec Święty nie przeżył zamachu? Jak teraz mógłby wyglądać świat, jak mogłaby wyglądać Polska?

 Byłaby inna historia. Papieże tworzą historię i wchodzą w historię. Pontyfikat Jana Pawła II zapowiadał się entuzjastycznie. Ludzie czekali na zmianę i tu nagle coś zaczęło się załamywać. Po zamachu może patrzyli z żalem, że to może już się kończy. Był to przecież zaledwie trzeci rok pontyfikatu.

 Czy ten 13 maja 1981 roku, możemy teraz powiedzieć, naznaczył jego pontyfikat? Naznaczył jego jako człowieka?

Papież wcale się nie zmienił. Podjął pracę normalnie. Podjął również wizyty w parafiach w Rzymie, no i podróże zagraniczne. Oczywiście byliśmy od tamtej pory bardziej ostrożni, żeby to się nie powtórzyło. Zwiększyło się na pewno bezpieczeństwo podróży. Później, kiedy zidentyfikowali zamachowca, okazało, że był już obecny podczas wizytacji w jednej z rzymskich parafii poprzedniej niedzieli. To znaczy, że był śledzony przez te siły, które, jak już powiedziałem, fizycznie chciały wyeliminować „niebezpiecznego papieża". A to, że był niebezpieczny to się zaczęło już przy wyborze Ojca Świętego. Nie wiedzieli, jak to podać do wiadomości. Już wtedy pojawiły się jakieś obawy przez Janem Pawłem II. Nie pomylili się. Przecież przyczynił się do upadku reżimu komunistycznego w Polsce i we wszystkich krajach Europy Wschodniej i na świecie.

Księże Kardynale, bardzo dziękujemy za to dzisiejsze spotkanie i za to świadectwo wydarzenia, które zmieniło świat, zmieniło Europę, zmieniło Polskę, ale też po prostu było jednym z wielu dni życia Księdza Kardynała u boku Świętego.

 Papież zmienił bieg historii. Europa była podzielona. Żelazna Kurtyna: komunizm, marksizm i wolny świat. Pochód ku wolności zaczął się od jego wizyty w Warszawie. On go prowadził, a za nim ludzie, którzy tęsknili za wolnością, wyzwoleniem. Do tego wyzwolenia przyczynił się Ojciec Święty Jan Paweł II. Nie Mur Berliński. Mur Berliński to był wynik tego, co się zaczęło w Warszawie i w Polsce.

 Gdyby nie on Europa i świat pewnie nie wyglądałyby dzisiaj tak, jak wyglądają. Bardzo dziękujemy Księże Kardynale za to spotkanie dzisiaj: w tym szczególnym dniu i w tym szczególnym miejscu, które jest domem Jana Pawła II, ale jest też trochę domem Księdza Kardynała.

 Dla mnie to spotkanie dzisiaj jest także wielkim przeżyciem. Z tym świadectwem i z tą szczególną relikwią. Przecież na mojej sutannie także było pełno krwi. Przecież trzymałem go w rękach i ta krew leciała na mnie. Tylko nie mogłem później chodzić w tej sutannie i do dziś dnia nie wiem, co stało się z nią stało. Jestem wzruszony, gdy tu ludzie przychodzą (do Sanktuarium św. Jana Pawła II na Białych Morzach w Krakowie - przyp. red.) ze swoimi uczuciami, sprawami... I modlą się. Na pewno tutaj dokonują się tajemnice i spotkania z Jezusem Miłosiernym. Także poprzez tę relikwię. Ta relikwia pomaga. To jest sanktuarium szczególne. Krew Jana Pawła II nie jest żywa, ale jest autentyczna. Tak jak mówię, on został kanonizowany jako wyznawca, ale dla mnie mógłby być kanonizowany spokojnie również jako męczennik. Przecież został zabity, ale przy życiu go trzymał Pan Bóg, bo był potrzebny. Może dlatego, żeby dokonać tego dzieła zapowiedzianego w Orędziu fatimskim: „kraje odzyskają wolność, jeśli te kraje zostaną konsekrowane Niepokalanemu Sercu Maryi". Tego dokonał Jan Paweł II. Możemy tu przyjść. Żyjemy w wolności. Dzięki temu można było stworzyć to centrum, które by zachowało pamięć o tych wydarzeniach i o drugim wielkim Apostole Bożego Miłosierdzia.

reklama
reklama
Artykuł pochodzi z portalu korso.pl. Kliknij tutaj, aby tam przejść.
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Zaloguj się aby otrzymać dostęp do treści premium

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama