Skąd się w ogóle wziął ten pomysł u Pana? Przed Panem stoi naprawdę potężne wyzwanie...
Tak, troszkę tak, ale mam nadzieję, że jakimiś drobnymi krokami uda mi się to zrealizować. Cóż, mam dwie pasje - bieganie sportowe oraz trekking. Biegam maratony, kiedyś zaczynałem od małych dystansów, z czasem jednak się to zwiększało. W tamtym roku zdobyłem Koronę Maratonów Polskich. Zacząłem więc łączyć podróże z bieganiem maratonów, jeżdżąc po Europie i uczestnicząc w tamtejszych wydarzeniach. Z drugiej strony od zawsze chodziłem po górach, jako że mieszkam w Krośnie, to mam blisko do Beskidów i Bieszczad, odwiedzałem też Tatry. Chciałem jednak pójść o krok dalej, rozszerzyć to wszystko. Poznawałem ludzi przez Internet, którzy podzielali moją pasję, zaczynaliśmy ruszać po Europie i zdobywać coraz wyższe szczyty.
A jak narodził się sam projekt? W końcu chce Pan zdobywać Koronę Gór Europy dla Krosna.
W 2017 roku zacząłem zdobywać pierwsze góry z Korony Europy, na początku zaczynałem od Chorwacji. Cała ta myśl, żeby wchodzić na europejskie szczyty dojrzewała we mnie pewnie z kilka lat. Mniej więcej jakieś pięć lat temu pojawił się właśnie pomysł, żeby przerodzić to w projekt, w końcu zacząłem to realizować.
Skąd patronat honorowy prezydenta Krosna? Sam się do niego Pan zwrócił?
Cóż, moje wyprawy są coraz droższe, postanowiłem przekształcić to w projekt, który mógłby się rozreklamować w Krośnie i nie tylko. Miałby on na celu promocję mojego rodzinnego miasta oraz firm typowo krośnieńskich. Mając wsparcie prezydenta Piotra Przytockiego oraz lokalnych mediów, mam nadzieję, że uda mi się to wypromować. To oczywiście ma też na celu pozyskanie sponsorów, bo moje wyprawy są coraz droższe, jeżdżę do coraz odleglejszych miejsc. A co do zwrócenia się do prezydenta, to tak - to była moja inicjatywa.
Wychodzi na to, że alpinizm to dla Pana prawdziwa pasja. Czemu wziął się Pan za to dopiero teraz?
Już za młodu chodziłem po górach, ale z czasem pojawiła się rodzina, trójka dzieci, miałem mniej czasu na pasję. Teraz jestem 43-latkiem, od kilku ładnych lat, odkąd moje dzieci podrosły, mogę wrócić do wspinaczki górskiej. Po prostu obecnie mogę poświęcić więcej swojej pasji.
Projekt ma trwać siedem lat, trzy już ma Pan za sobą. Ile do tej pory udało się Panu zdobyć szczytów?
Z tych 46 szczytów, zdobyłem już 17, odwiedziłem Bułgarię, Albanię i Macedonię, Słowację, Rumunię, Serbię, Ukrainę, Chorwację, Czechy, Irlandię, Turcję, Węgry, Białoruś, Estonię, Łotwę, Litwę, a także Maltę. W tym roku planuję wejść na 11 gór. Do tej pory na swoich wyprawach miałem możliwość zdobycia kilku szczytów na raz, na przykład na Bałkanach, w tym roku mam nadzieję, że też tak będzie. Jednak już w 2021 roku pewnie będzie tak, że jeden wyjazd będzie oznaczać zdobycie jednej góry. Szczyty Korony Europy są coraz odleglejsze. Nie da rady zatem tego połączyć czy szybko przemieszczać się pomiędzy nimi samochodem. Do niektórych z tych zakątków Europy trzeba będzie lecieć samolotem.
Może Pan zdradzić, gdzie w tym roku planuje się Pan udać?
Na ten rok planuję udać się między innymi do Rosji, w góry Ural. Tam będę lecieć samolotem z trzema przesiadkami, czeka mnie też jednodniowa wyprawa pociągiem, później samochodem terenowym... Następnie trzy dni będę szedł pieszo. Logistycznie i finansowo to naprawdę spora podróż. To będzie najdroższa wyprawa, jaką obecnie planuję.
Ma Pan jakąś stałą ekipę alpinistów, z którą się Pan wybiera?
Nie, nie mam takich stałych osób. Na każdą górę wybierają się ze mną różne osoby. Oczywiście, niektórzy z nich się powtarzają, bo mam z nimi zawiązane jakieś dłuższe znajomości i mamy dograne terminy. Często jednak jeżdżę z nowymi osobami, wśród nich były też osoby, które współpracowały z samorządami i tak też narodził się mój pomysł, żeby poprosić o patronat prezydenta Krosna. A jeśli chodzi o takich alpinistów, z którymi się jakoś lepiej znam, to na przykład jest to Łukasz Łagożny. W tym roku jadę z nim na Mont Blanc, mniej więcej na przełomie czerwca/lipca, łącznie pojedzie nas osiem osób.
Skoro już mówimy o Łukaszu Łagożnym... Niedawno zdobył Koronę Ziemi. Chciałby Pan powtórzyć jego sukces?
Jeszcze nie mam takich planów. To są raczej odległe dla mnie ambicje. Teraz na pewno te kilka lat na zdobywanie szczytów Europy mnie pochłonie. Nie wybiegam aż tak daleko, ani nic nie planuję.
Jak Pan łączy karierę zawodową ze swoją pasję?
Cóż, pracuję jako główny księgowy w dużym stowarzyszeniu, które zatrudnia 250 osób. Prowadzę też biuro rachunkowe. Staram się to jakoś wszystko pogodzić, ogarnąć w ramach urlopów. Podobnie zresztą, jak Łukasz - on też pracuje i jeździ po świecie. Trochę czasu poświęca się dla rodziny, trochę na wyjazdy... Urlopów nigdy jednak nie spędzam w domu, siedząc na kanapie, tylko zawsze mam gdzieś zaplanowane jakieś wyjazdy bliższe czy dalsze. Tak, aby nawet pochodzić po lokalnych górkach czy pobiegać, aby utrzymywać kondycję - w końcu trzeba ją mieć, żeby wchodzić na jakieś wyższe góry.
Jaka góra była dla Pana najtrudniejsza do zdobycia?
Wydaje mi się, że był to Gerlach w słowackich Tatrach, mający 2655 metrów. Ta góra była trudna do zdobycia przez to, że jest typowo wspinaczkowa. Szedłem tam z przewodnikiem, bo jest ona poza szlakami takimi ogólnodostępnymi. Miałem specjalistyczne liny, uprzęże, kask, wszystko w pełni musiałem mieć zabezpieczone. Gerlach ma przepaści, występują tam trudności techniczne, które sprawiają, że jeśli chcesz bezpiecznie przez niego przejść, to musisz się zabezpieczyć, aby zminimalizować ryzyko. Nie była to jednak najwyższa góra jaką zdobyłem, bo tą była Musała w Bułgarii.
Jak wysoka była?
2925 metrów. To póki co najwyższy szczyt, jaki zdobyłem. Jednak pomimo tej wysokości, to wejście na nią było bardzo proste.
Podkreśla Pan tutaj jednak ryzyko tego zdobywania szczytów, gór... Nigdy się Pan nie bał, że coś się może stać?
Nie. Jak każdy miewam myśli, że jest to niebezpieczne, ale staram się minimalizować ryzyko. Nie chodzę bez przewodnika, można niby nielegalnie wchodzić na góry, ale staram się ograniczać ryzyko z tym związane. Pamiętam, jak raz byłem w Czarnogórze i zdobywałem jedną z gór. Do szczytu zostało mi jakieś 200 metrów, to był wtedy maj, ale mimo to śniegu było tam tak dużo, że nie dałbym rady go zdobyć. Stała tam dosłownie pionowa ściana śniegu, jakieś pięć do ośmiu metrów. Nie zaryzykowałem, zszedłem. Cóż, góra stoi nadal, śnieg się roztopi, pojadę jeszcze raz (śmiech).
Jak Panu pomóc, jeśli chodzi o spełnienie tego pięknego marzenia?
Cóż, przede wszystkim szukam sponsorów, którzy pomogliby mi finansowo. Moje wyprawy w tym roku będą kosztować około 18 tysięcy złotych. Staram się pozyskać przynajmniej 10 firm, które dałyby chociaż po 1000, może 2000 złotych na cały rok. Oczywiście mogę zagwarantować tym firmom, że będę je reklamować. Współpracuję z lokalnymi mediami, prezydentem, dzięki temu potencjalny sponsor również razem ze mną zyskuje rozgłos. Te 18 tysięcy obejmują koszty transportu (samochód, samolot, pociąg, autobus), wyżywienia, noclegów (hotel, hostel, schronisko, agroturystyka, namiot), opłaty wizowe – szczegółowe zestawienie kosztów
przedstawię poszczególnym sponsorom czy partnerom. Zdobywając Koronę Gór Europy będę pierwszą osobą z Krosna, która dokona tego wyczynu. Dzięki temu projekt na zawsze zapisze się w kartach historii. Nie tylko jeśli chodzi o zdobywcę, ale także o sponsora, partnera, wspierającego, który przyczyni się do realizacji wyzwania. Dołączenie do tej listy zdobywców wraz ze sponsorem to fakt, który będzie można potężnie wykorzystać jako reklamę i podniesie prestiż firmy.