Badania przeprowadzono wykorzystując dane o lokalizacji telefonów, które miały zainstalowaną aplikację „SafeGraph”, służącą do modelowania rozwoju pandemii. Zebrane informacje zostały przekazane do zespołu naukowców z uniwersytetów Stanforda i Północno-Zachodniego, znajdującego się w Evanston w stanie Illinois.
W badaniach skorzystano z danych pochodzących z 10 największych miast USA: Nowy Jork, San Francisco, Waszyngton, Atlanta, Chicago, Dallas, Houston, Los Angeles, Miami oraz Filadelfia. Łącznie od marca do maja prześledzono wzorce przemieszczania u 98 mln osób.
Kościoły na niechlubnym piedestale
„Nature” wskazuje, że najczęściej dochodzi do zakażeń w sklepach spożywczych, centrach fitness, kawiarniach i barach z przekąskami, gabinetach lekarskich, kościołach, hotelach i motelach oraz restauracjach z pełną obsługą.
- Średnio w obszarach miejskich restauracje z pełnym zakresem usług, siłownie, hotele, kawiarnie, organizacje religijne i restauracje oferujące ograniczoną obsługę generowały największy przewidywany wzrost infekcji po ponownym otwarciu.
- wyjaśniają naukowcy.
Zgodnie z opracowanym modelem, gdyby 1 maja w Chicago otworzono restauracje w normalnym zakresie, miasto odnotowałoby 600 tysięcy dodatkowych przypadków zakażeń w ciągu miesiąca. Otwarcie siłowni przełożyłoby się na 149 tysięcy zakażeń. Z kolei, gdyby otwarto wszystkie biznesy, w ciągu miesiąca przybyłoby 3,3 miliona zakażeń. Z drugiej strony redukcja obłożenia do 20 proc. obniżyłaby tę liczbę do 650 tysięcy.
Według wniosków amerykańskich naukowców, ograniczenie liczby osób przebywających w jednym momencie w omawianych miejscach do 20 proc. zwiększy liczbę infekcji o ponad 80 proc. W porównaniu z sytuacją sprzed lockdownu, tracimy wówczas ok. 40 proc. wizyt w restauracjach i siłowniach.
Zespół badawczy na podstawie spisu powszechnego odkrył, że częściej infekcji ulegają osoby mieszkające w biedniejszych dzielnicach. Skąd taki wniosek? Sklepy w tych dzielnicach są po prostu mniejsze, w związku z czym transmisja wirusa jest w ten sposób bardziej możliwa. W miejscach, gdzie osoby biedniejsze robią zakupy, na metr kwadratowy powierzchni przypada średnio o 60 proc. więcej klientów. Co więcej, klienci przebywają tam o 17 proc. dłużej.
- Miejsca odwiedzane przez osoby z dzielnic o niższych dochodach są zwykle bardziej zatłoczone niż miejsca odwiedzane przez osoby z obszarów o wyższych dochodach.
- wyjaśnia na łamach portalu „CNN” Marc Lipsitch z Harvard T.H. Chan School of Public Health.
To jedynie model
Naukowcy podkreślają, że ich przewidywania są obarczone marginesem błędu, ale pokrywają się z danymi epidemiologicznymi.
- Infekcje przebiegają bardzo nierównomiernie. Istnieje około 10 proc. punktów, które stanowią ponad 80 proc. wszystkich infekcji, a są to miejsca mniejsze, bardziej zatłoczone, gdzie ludzie przebywają tam dłużej.
- wyjaśniał na wtorkowej konferencji prasowej Jure Leskovec.
Prezentowane powyżej dane są jedynie symulacją, a nie wynikiem eksperymentu. Badania nie uwzględniają takich miejsc jak szkoły, domy opieki, czy więzienia. Twórcy publikacji przyznają, że aby ich raport mógł odegrać rolę w zabezpieczaniu wychodzenia kraju z lockdownu, trzeba zgromadzić i zinterpretować więcej danych.
Autorami badań są: Serina Chang, Emma Pierson, Pang Wei Koh, Jaline Gerardin, Beth Redbird, David Grusky oraz Jure Leskovec.
rafal.bolanowski@korso.pl