Ta tragiczna historia wstrząsnęła całą Polską i pokazała, jak niebezpieczne może być kupowanie żywności z niepewnych źródeł.
Historia tragicznego zatrucia
Przypomnijmy, dramat rozegrał się na targowisku w Nowej Dębie, gdzie małżeństwo z okolic Mielca - 56-letni Wiesław S. i 55-letnia Regina S. - sprzedawało własne wyroby garmażeryjne. Po spożyciu zakupionej tam galarety do szpitala trafiły trzy osoby - 54-letni obywatel Ukrainy Jurij N. oraz dwie mieszkanki Nowej Dęby w wieku 67 i 72 lat. Niestety, mężczyzna zmarł.
Co ustalili śledczy?
Aktualnie są oni podejrzani o narażenie trzech ustalonych osób na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo nastąpienia ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz nieumyślnego spowodowania śmierci obywatela Ukrainy, a także nieumyślnego spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w postaci choroby realnie zagrażającej życiu drugiego z pokrzywdzonych oraz spowodowania u trzeciego z pokrzywdzonych również w sposób nieumyślny tzw. średnich obrażeń ciała
- informuje nas Andrzej Dubiel, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu.
Śmiercionośna galareta
Badania wykazały ponad stukrotne przekroczenie dopuszczalnej normy azotynu sodu w sprzedawanej galarecie.
Sekcja zwłok obywatela Ukrainy Jurij N. wykazała, że to właśnie azotyn sodu bezpośrednio spowodował jego zgon
- podawała w lipcu Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu.
Ten środek konserwujący, oznaczony symbolem E250, w tak wysokim stężeniu okazał się śmiertelnie niebezpieczny.
Sprawa zatrucia galaretą w Nowej Dębie początkowo zakwalifikowana jako narażenie człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. W toku postępowania rozszerzono zarzuty. Czynności kończące postępowanie są na ostatniej prostej. Do końca roku śledztwo powinno zostać zakończone. Później sprawa trafi do sądu.
Komentarze (0)