- Jesteś chłopakiem z Rzeszowa. Kiedyś nazywałeś się Hubert Bisto i odnosiłeś sukcesy jako piosenkarz. Wydałeś płytę. Co się stało, że wyjechałeś z Rzeszowa, zmieniłeś nazwisko na Centkowski?
- Tak, zawsze i wszędzie podkreślam skąd pochodzę, gdzie są moje korzenie, moja rodzina. Jestem z tego dumny. Rzeszów mnie ukształtował i dał mi szansę na zaistnienie na scenie ogólnopolskiej. To właśnie od Rzeszowa zaczęła się moja przygoda z muzyką, zaczęła się dawno temu i trwa do dzisiaj. Jednak to program „Rzeszów Pas Startowy” otworzył mi dostęp do dużej sceny, do spotkania się na tej scenie z największymi gwiazdami i nie mam tutaj na myśli wyłącznie legendarnego już wspólnego koncertu z Edytą Górniak. To był dopiero początek, potem wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Zmiana nazwiska to był proces, który odbywał się wewnątrz mnie. Chciałem wrócić do panieńskiego nazwiska mojej nieżyjącej już od prawie siedemnastu lat Mamy. Byłem z nią związany dużo bardziej niż z moim ojcem. Stało się to w dziesiątą rocznicę jej śmierci. To mój prywatny hołd dla niej. Muzycznie zawsze pozostałem Hubertem Bisto i tak jest do dzisiaj. Całą swoją karierę budowałem na tym nazwisku i nie ma powodu, aby to zmieniać.
- Masz za sobą wiele występów w programach telewizyjnych. Przypomnij jakie to były programy.
- Fakt, jest tego naprawdę dużo. Ostatnio podczas premiery mojego nowego singla w programie „Dzień Dobry TVN” Filip Chajzer przypomniał mój udział w programie „Droga do Gwiazd” – to był 2001 rok, trochę już taka prehistoria.
Nie był to jednak pierwszy program, w którym brałem udział. Pierwszym była „Szansa na Sukces” z zespołem Big Cyc. Bez większych sukcesów, ale faktycznie to „Szansa” była pierwsza. Jednak to po „Drodze do Gwiazd” rzeczywiście coś muzycznie się ruszyło.
Próbowałem też swoich sił w Idolu. Nie był to jednak format stworzony dla mnie. Dostałem także, już wiele lat później, zaproszenie do programu ”The Voice of Poland”. Byłem na castingu, ale później uznałem, że chyba jednak wolę skupić się na budowaniu kariery, niż na stawaniu w kolejnym wyścigu dla wokalistów. Miałem już na koncie debiutancki album i chociaż wiem, jak można nadbudować wizerunek i zapracować takim programem na rozpoznawalność, finalnie nie wziąłem udziału w nagraniach telewizyjnych. Skupiłem się na koncertowaniu, na produkcji muzyki i łączących się z nią wzruszeń. Etap programów telewizyjnych dla Artystów mam już dawno za sobą.
- Co teraz porabiasz w Krakowie?
- Już nie jest dla nikogo tajemnicą, że po dziesięciu latach ciszy wracam na scenę i to, jak określił właśnie Filip Chajzer, wracam z przebojem. To utwór „Czuję, że umrę”, którego autorem tekstu i kompozytorem jest Piotr Bukartyk, z którym nagrałem debiutancki album ponad dziesięć lat temu. Album, z którego jestem bardzo dumny. Album doceniony przez krytyków i co dla mnie najważniejsze, przez publiczność. Album zgłoszony do nagrody Fryderyki w sześciu kategoriach. To był dla mnie wielki sukces, dla nas wszystkich. Byłem w końcu fonograficznym debiutantem, a to sprawy nie ułatwia.
W ciągu tych dziesięciu lat skupiłem się na budowaniu relacji, budowaniu domu, spełnianiu się na innych płaszczyznach. Wypierałem z siebie muzykę, zupełnie nie wiem dlaczego. Popełniłem błąd. W końcu zrozumiałem, że muzyka to wszystko co mam. To najważniejsza część mnie. Nie można w nieskończoność tego w sobie zagłuszać.
Zrobiłem przez te dziesięć lat sporo fajnych rzeczy. Wymyśliłem i wyprodukowałem format Fashion Anatomy – Polish Fashion Week, który po znakomitym debiucie został sponiewierany przez pandemię. Udało mi się także pokazać w filmie, ale o tym może później, bo to była dla mnie „Wielka Rzecz”, a jako taka wymaga głębszego opisu.
Nawiązałem też współpracę z dużą polską marką modową, z pomocą której na rynku ukazała się kolekcja „Message of 8” – kolekcja w dużej mierze unisex, sportowa, znakomitej jakości. Pierwsza kolekcja, która komunikuje się z otoczeniem za pomocą kodów QR. Sprawiło mi to wielką frajdę. Pracowałem z cudownym zespołem projektantów, technologów i całym zespołem produkcyjnym. Jestem wdzięczny za taką możliwość. To kolejny dowód na to, że duże rzeczy powstają w zespole. Sama praca w gronie takich profesjonalistów to wielki zaszczyt. To świetna przygoda, do której mam nadzieję kiedyś wrócić.
- Twój ostatni projekt to?
- Mój ostatni projekt to oczywiście powrót na scenę, przypomnienie publiczności o tym, że ktoś taki jak ja zaburzał im spokój ponad dziesięć lat temu (śmiech). Zrozumiałem, że muzycznie mam jeszcze wiele do powiedzenia. Nie wypaliłem się i nie zasnąłem wiecznym snem. Chcę coś jeszcze pokazać. Coś o swoich uczuciach opowiedzieć.
Zaskakujące jest dla mnie to, że kiedy ogłosiłem publicznie powrót, mam wrażenie, że cały wszechświat mi sprzyja. Wielu ludzi stara się mi pomóc. To nie jest tak jak wydaje się wielu osobom, że w świecie muzycznym, czy jakkolwiek nazwiemy ten świat – publicznym, panuje wyłącznie konkurencja. To nie prawda, pomagamy sobie. Mam w tej branży prawdziwych przyjaciół jak chociażby Natalię Niemen, czy Karolinę Leszko. Cała nasza trójka jest teraz na etapie produkcji i promocji singli. Wspieramy się, rozmawiamy, wymieniamy doświadczenia. To ma ogromną wartość.
Mam też przyjaciół, którzy nie są muzykami, a którzy pomagają mi chociażby od strony medialnej – Filip Chajzer jest takim właśnie człowiekiem. Facet z ogromnym doświadczeniem, dobrym sercem, dobrym duchem i otwartością, co absolutnie zaprzecza opinii, że jest homofobem. Jestem gejem, to żadna tajemnica, co nie przeszkadza nam się kumplować.
PRZECZYTAJ TEŻ: Łzy szczęścia. Rozmawiamy z Sarą Chmiel, wokalistką Łez
Ludzie często mylą się w swoich ocenach. Patrzą wyłącznie na okładkę i często nie zadają sobie trudu, aby przeczytać chociażby wstęp. Pierwszy singiel już po premierze, kolejny za niecałe trzy miesiące. Tworzą go znakomity kompozytor Mariusz Szaban, który jest przecież autorem utworu „Time”, którym walczyłem o reprezentowanie Polski w Konkursie Piosenki Eurowizji, znany szerokiej publiczności i Patrycja Kosiarkiewicz, której przedstawiać nie trzeba, bo to kobieta instytucja. Wśród wokalistów legenda, autorka tekstów dla największych polskich gwiazd.
Plan jest prosty. Trzy single, a z końcem roku drugi album. Tempo mamy pierońskie, ale takie przyjęliśmy założenie i tego się trzymamy.
- Masz teraz czas na życie prywatne?
- To zależy co masz na myśli. Jeśli pytasz mnie o to, czy mam czas zmienić kuwetę swoim kotom, czy zrobić pranie to oczywiście tak. Brakuje mi jednak czasu dla przyjaciół. Z racji promocji często się przemieszczam i rzadko bywam w domu dłużej niż dwa dni, ale staram się z najbliższymi mieć stały kontakt telefoniczny. To nie to samo, co wspólny obiad, czy kawa, ale wiemy, co się u nas dzieje.
Dostaję bardzo dużo wsparcia od brata Sebastiana, z którym po latach wreszcie złapaliśmy dobry kontakt i stały, niezmienny, silny kontakt z Bogusią – moją Matką Chrzestną. Okazuje się, że w relacjach Matka – Syn, zawsze ma się tych kilkanaście lat i to się nie zmienia pomimo czterdziestki na karku.
- Miłość?
- Hmmmmm. I co ja mam teraz odpowiedzieć. Mój ostatni związek, dla którego przeniosłem się do Krakowa uległ, że użyję takiego określenia, samodestrukcji. Mniejsza o winnych. Kto słucha moich tekstów doskonale wie jakie były powody. Nie chcę jednak jakoś tego tematu rozwlekać. Niezależnie od finału życzę wszystkim jak najlepiej. Pewnie żal, złość i poczucie skrzywdzenia minie. Trzeba na to tylko czasu. Praca bardzo mi w tym pomaga. Ona jest teraz dla mnie najważniejsza.
Na temat mojego obecnego statusu nie chcę rozmawiać. Uważam, że to moja prywatna sprawa i nie zamierzam robić z tego „tematu” – niech tematem naszej rozmowy będzie muzyka.
- Chciałam Cię też zapytać o projekt, o którym już przed chwilą wspomniałeś. Zrealizowałeś z Polańskim i Horowitzem.
- Tak, to jedno z najwspanialszych doświadczeń ostatnich lat. Miałem przyjemność pojawić się na planie znakomitego filmu z udziałem Romana Polańskiego i Ryszarda Horowitza. „Polański, Horowitz. Hometown” – to film wyreżyserowany przez genialny duet reżyserski Mateusza Kudłę i Annę Kokoszkę Romer. Film opowiada historię dwóch uratowanych z Holokaustu ludzi, ich walkę o przetrwanie, drogę ku wolności. To powieść o ich życiu w Krakowie, o tym jak pamiętają lata wojny. Jak pamiętają tamten wojenny Kraków.
Tego nie da się opisać w kilku zdaniach, ten film trzeba zobaczyć. Gwarantuję, że dostarczy Wam wielu wzruszeń, ale i spowoduje wiele uśmiechu, bo Panowie pomimo nieprawdopodobnie bolesnych wspomnień, potrafią w tej historii zachować również poczucie humoru. Jest jedna scena w tramwaju, w której jesteśmy razem, ale po resztę odsyłam Was do filmu.
Najważniejszą rzeczą dla każdego, kto pracuje przy jakiekolwiek produkcji jest to, czy jego nazwisko pojawia się na napisach końcowych. Moje się pojawia... (śmiech).
Kiedy brałem udział w premierze tego dokumentu, która odbyła się w ramach Krakowskiego Festiwalu Filmowego i zobaczyłem to swoje nazwisko miałem ciarki. Moje nazwisko obok nazwiska Ryszarda Horowitza, Romana Polańskiego, Mateusza, Ani i wielu tak wspaniałych ludzi to niewątpliwy powód do dumy. Tak, wtedy byłem z siebie dumny, a moja serdeczna przyjaciółka Agnieszka, która towarzyszyła mi podczas Ceremonii Otwarcia, bo tym dokumentem otwierano Festiwal miała ze mnie ubaw. Przed premierą denerwowałem się strasznie. Pamiętam naszą rozmowę… „Hubert, ale przecież to był epizod, nic wielkiego. Czym Ty się denerwujesz? „Owszem epizod, ale w jakim towarzystwie”.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.