reklama

"Jestem mu to winna." Wyznania mamy śp. Marcina z Nehrybki

Opublikowano:
Autor:

"Jestem mu to winna." Wyznania mamy śp. Marcina z Nehrybki - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościWyjechał do pracy w Holandii. Zaginął po kłótni z kolegą. Poszukiwania trwały 7 długich miesięcy. Kiedy pojawiło się światło w tunelu, przyszła jak grom z jasnego nieba wiadomość - znaleziono ciało. Badania DNA potwierdziły, że było to ciało Marcina Dmytryszyna. Rodzina sprowadziła je do Polski, kilka dni później odbył się pogrzeb. To, co czuje Danuta Dmytryszyn, mogą zrozumieć tylko rodzice, których sensem życia są ich dzieci, ich szczęście i uśmiech.

Wyznania mamy śp. Marcina Dmytryszyna z Nehrybki, pani Danuty:

"Był to wyjazd Marcina jak każdy inny, przemyślany, zaplanowany do końca. Wiedział dokładnie, co mu będzie potrzebne do ubrania, do jedzenia, nawet, co kupi na miejscu, co się opłaca. Taki był. Ogarnięty. Nigdy bym nie pomyślała, że jego wyjazd do Holandii tak się skończy, że już nie wróci. Do domu, do nas, do swego chrześniaka. Jak mam mu teraz powiedzieć, że jego wujek już nie przyjedzie? Pyta, czy wujek się obudzi, bo powiedziałam mu, że śpi... ponieważ się zmęczył.

Michał ma pięć lat, bawił się z Marcinem często, bo wychował się tu, u nas w domu. Między nami od początku. Marcin mówił mi: "babciu dbaj o Miśka, jak o nas dbałaś. Daj mu tyle miłości, co nam." Nigdy nie zapomnę tego uśmiechu, na każdy moment życia.

Słyszę słowa, że nie znałam syna. Ale ten, kto to mówi, myli się. Mój syn Marcin zawsze był szczery i gotów do rozmów ze mną, był bardzo kontaktowy, znajomi mogą to potwierdzić. Jego sposób bycia był taki, że zawsze znajdował wyjście z opresji. Mówiłam mu zawsze, że jak coś "zmaluje", to za to odpowie, ale jeśli potrzebowałby pomocy, wiedział, gdzie ma się zwrócić - do mnie i do policji. 

Dlaczego więc nic nie zrobił - tam w Holandii? Prosił o pomoc policjantów. Dziś myślę, że gdyby zwrócił na siebie ich uwagę inaczej, zniszczył coś, ukradł i został zabrany na posterunek, poniosłabym tego koszty, on karę, ale by ŻYŁ.

Wtedy, w marcu, nie wiedziałam, że słyszę go ostatni raz. W czasie kłótni zadzwonił do mnie jego kolega, z którym wyjechał do pracy. "Ty mojej matki w to nie mieszaj" - to były jego ostatnie słowa, które słyszałam 25 marca o godzinie 21.55... Później była już tylko głucha cisza, ból, czekanie, niecierpliwość. I sto pytań na minutę: jak żyć każdego dnia? Jak poradzić sobie z tym długim czekaniem, aż coś - cokolwiek - się wyjaśni? Dlaczego to się w ogóle wydarzyło? Jestem zła i przerażona. Czas, kiedy czekałam na jego powrót, był najgorszym czasem w życiu. To były przeraźliwie długie miesiące, siedem długich miesięcy.

Nie zobaczę, jak się ożeni, jak będzie miał dzieci - moje wnuki. Kto i dlaczego nas tego pozbawił? Nie dał możliwości pożegnania syna, nie mogłam zobaczyć go ostatni raz. Kocham syna bardzo i w moim sercu jest nadal taki młody, zdrowy i uśmiechnięty, pełen życia. Kochał wodę, spędzał dużo czasu na łowieniu ryb, pływał bardzo dobrze. Już nie nauczy chrześniaka Michała pływać, a kiedyś mu to obiecał. Mówił, że zrobi to, jak mały będzie gotowy. Marcin był bardzo słowny, bardzo dbał o rodzinę, nawet mi nakazywał dbać o siebie, o swoje zdrowie, bo jestem potrzebna bliskim.

Czuję bezsilność, jestem bezradna. Nie wiem, co mam myśleć i gdzie szukać odpowiedzi na pytanie: co stało się z moim ukochanym synem? Kto mi odpowie? Czy ktoś w ogóle będzie w stanie to zrobić? Co się stało tam w Holandii? Dlaczego Marcin nie zadzwonił do nas? Czy kiedykolwiek poznam prawdę?"

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

logo